Jest to chyba najdłuższy rozdział na tym blogu i mój najdłuższy Epilog!
Pozostaje wam tylko czytać!
Miłego czytania!!
Epilog
Alex
Miną już miesiąc od tamtych „normalnych”
dni. Chodzimy z Edmundem normalnie do szkoły. Po krótkim czasie od naszego
pierwszego spotkania przekonał mnie że nie warto ukrywać swojej osobowości.
Dlatego teraz jadę na rowerze do szkoły.
Mam na sobie krótkie spodenki, luźną, lekko
prześwitującą bluzkę z krótkim rękawem i, jak zwykle, białe trampki. Włosy mam
przewiązane z przodu bandanką, dzięki czemu nie wpadają mi do oczu. Poprawiłam
swoje przeciwsłoneczne okulary jadąc dalej.
Skręciłam w ulice prowadzącą do szkoły i
przestałam kręcić pedałami. Uwielbiałam przymykać oczy i czuć ten wiatr we
włosach. Po chwili jednak musiałam otworzyć oczy bo wjechałam na parking
szkolny. Przypięłam swój miętowy rower do stojaka i usiadłam na murku
niedaleko. Byłam prawie półgodziny przed zajęciami ale nie martwiłam się tym.
Wyjęłam książkę Cassandry Clare, mój nowy nabytek i zaczęłam czytać.
Zamknęłam książkę i schowałam ją do torby.
Wstałam z zamiarem udania się do szkoły zanim zbiegnie się na parking tłum
fanek. Ale coś przykuło moją uwagę.
Podeszłam kawałek bliżej i akurat wtedy
kierowca tego cuda zdejmował kask. O MÓJ BOŻE.
Edmund wyglądał jeszcze lepiej nić dwa dni
temu (tak, aż tyle się nie widzieliśmy). Jego włosy sterczały we wszystkie
strony a zielone oczy połyskiwały gdy zwrócił na mnie uwagę. Wziął, oczywiście
czarny, plecak i ruszył w moją stronę. Większość dziewczyn jęknęła gdy
zobaczyły kto to jest, wiedziały że Edi jest już zajęty.
Uśmiechnęłam się Kidy złapał moją twarz w
dłonie i delikatnie pocałował mnie w usta. Nie oczekiwał rewanżu, wiedziała to,
ale nie mogłam się oprzeć i wpiłam się w jego usta zarzucając mu ręce na kark.
Po chwili musieliśmy się odsunąć od siebie by nabrać powietrza, jedna dalej
ciężko dyszeliśmy.
- Cześć,
wilczku. – wyszeptał. Tylko on miał prawo mnie tak nazywać i jak na razie było
to jego ulubione przezwisko.
- Hej,
podróżniku. – nikt inny go tak nie nazywał i nie wiedział o co chodzi. To były
takie nasze, tylko nasze, przezwiska.
- Zabiorę
cię później w jedno bardzo miłe miejsce. Wynagrodzę ci weekend. – powiedział.
Rzeczywiście, w każdy weekend gdzieś razem wychodziliśmy ale teraz musiał coś
załatwić.
- Wiesz, że
nie… - nie dał mi dokończyć kolejnym pocałunkiem.
- Ale chce.
– odpowiedział.
Objął mnie i poprowadził w stronę szkoły
zabierając moją torbę, zawsze tak robił.
J
Już od kilku minut siedzieliśmy na kocu nad
urwiskiem. Widok niezapomniany ale ja miałam lepszy. Edi siedział zaraz za mną
a ja opierałam się o jego tors.
- Wiesz co?
– zaczęłam mruknął coś sunąc po mojej szyi nosem, co mnie nadzwyczajnie
rozpraszało – Lubię cię, bardzo. – niby już jesteśmy ze sobą dłuższy czas ale
nigdy mu tego nie powiedziałam.
- Mmm… -
znów tylko mruknął. Odwróciłam się do niego zdezorientowana. Tylko tyle? Nie
powinien teraz powiedzieć czegoś stylu:
„Ja ciebie też.”? – Co? – zapytał zaskoczony.
- Nic… -
mruknęłam wracając do poprzedniej pozycji, on jednak nie odpuścił.
- Co się
stało? – nie odpowiedziałam – Powiedz mi. – poprosił.
- Ja…
znaczy… chodzi o to że nie wiem czy ty mnie nawet lubisz. – wyszeptałam.
- Och… -
tylko tyle.
- Wiem że…
ja nie jestem tą która… - gwałtownie mi przerwał przewracając mnie na koc.
- Nigdy nie
mów że nie jesteś dla mnie, nie zniosę tego. – powiedział przytrzymując moje
nadgarstki nad głową – Nie lubię cię, to prawda.
W tym momęcie moje serce złamało się na pół.
Jak najszybciej wyszarpnęłam mu się i pobiegłam w stronę lasu. Po chwili obraz
zaczął mi się zamazywać a pod nogami nagle wyrósł korzeń. Oczywiście musiałam
się przewrócić i upaść na jakiś ostry kamyk który rozorał mi kolano.
- Alex!
Alexa! Wilczku! – słyszałam jego wołanie ale moje serce jeszcze bardziej od
tego bolało.
Zaszlochałam chowając twarz w dłonie i kuląc
się po drzewem. Chyba znalazł mnie po dźwięku ale wiem że po chwili znajdowałam
się w bezpiecznych ramionach, jednak moja świadomość dalej mówiła że on nawet
mnie nie lubi. Zaczęłam się wyrywać.
- Spokojnie.
– syknął mocniej mnie obejmując, teraz zaczynam się już bać - Nie mogę
powiedzieć że cię lubię… bo ja cię kocham. Nie wiem czy to głupie zauroczenie
czy prawdziwa miłość ale wiem że bez ciebie sobie nie poradzę. – powiedział
łamiącym się tonem - Nie chciałem żeby
to tak wyszło. – wyszeptał.
I nagle wszystko zrozumiałam. Zachowałam się
jak idiotka. O Boże! Jestem najbardziej popieprzoną dziewczyną na świecie!
- Ja też
przepraszam, zachowałam się jak… - przyłożył palec do moich ust.
- Nie
obrażaj najmądrzejszej i najładniejszej dziewczyny na świecie. – szepnął z
uśmiechem, o jego humor już się poprawił – Chodź, musimy to przemyć.
Zupełnie zapomniałam o piekącej ranie na
kolanie! Edmund wziął mnie w stylu panny młodej i zaniósł do naszego
„obozowiska”.
J
Kilka miesięcy później, w weekend,
postanowiłam odwiedzić państwa de Villiers i ich dzieci. Wprawdzie z Edim byłam
umówiona na następny dzień ale już za nim tęskniłam.
Zeszłam z roweru i wprowadziłam go przez
furtkę. Zostawiłam go w tym samym miejscu co zawsze i udałam się do drzwi. Po chwili zatrzymał mnie głos pani
domu dochodzący z ogrodu:
- Te krzewy
musisz posadzić pod płotem! Musisz najpierw wykopać tam dołki, Edi.
Już wiedziałam gdzie szukać. Swoje kroki
skierowałam do altanki niedaleko. Po drodze mijałam przeróżne kwiaty, jedne
bardziej kolorowe, inne mniej. Gwendylon siedziała na ławce pod daszkiem i
obserwowała zmagania swojego syna z łopatą.
- Alexa! –
krzyknęła kiedy mnie zauważyła – Przepraszam że do ciebie nie wstanę… ale
trochę mi ciężko. – wskazała z uśmiechem na swój, pokaźnych rozmiarów, brzuch.
- Nic nie
szkodzi. – z uśmiechem skierowałam się w jej stronę. Przytuliłam ją delikatnie.
- Edmund
jest tam, kochanie. – wskazała na chłopaka całego umorusanego ziemią, ale on
jakby się tym nie przejmował i uśmiechał do mnie jak wariat. Podbiegłam do
niego i wskoczyłam w jego ramiona.
- Wilczku,
ja od rana babram się w ziemi, nie wiem czy mój kręgosłup przeżyje jeśli
będziesz na mnie wisiała. – stękną an co od razu zeszłam z jego bioder i dałam
powitalnego buziaka.
- Tęskniłam.
– szepnęłam.
- Od
wczoraj? – zaśmiał się ale po chwili dodał poważniej – Ja też. – złączył nasze
usta.
J
Już od godziny pomagam Edmundowi w ogrodzie,
jego mama nadzoruje czy wszystko robimy tak ja ma być.
- Już
jestem! – przerwał nam głos Gideona, naprawdę okazał się bardzo fajnym ojcem,
trochę zastępował mi mojego.
- Tutaj! –
krzyknęła Gwen podnosząc się. Nagle zgięła się wpół i syknęła z bólu.
Wszyscy rzuciliśmy się w jej stronę ale to
ja pierwsza ją złapałam. Po chwili przybiegł przerażony Gideon i
zdezorientowany Edmund.
- Co się
dzieje? – zapytał mój chłopak.
- Twoja
matka rodzi, tępaku! – wrzasnęłam kiedy zobaczyłam stróżki płynące po nogach
jego matki.
- O Boże. –
wytrzeszczył oczy i zbladł.
- Tylko mi
tu nie mdlej! – krzyknęłam przerażona gdy zobaczyłam jak jego oczy zachodzą
mgłą, na szczęście się opanował. Przez tę chwilę Gideona zadzwonił do kogo
trzeba było i kazał nam zaprowadzić jego żonę do samochodu.
Zastosowaliśmy się do jego polecenia i Edmund
usiadł na tylnym siedzeniu czarnego wozu razem z matką. Gwendylon już kilka
razy krzyczała, nie wyobrażam sobie co musiała teraz czuć.
- O Matko!
Przecież w domu jest Domi! – spanikował Edi – Muszę się nią zająć! – zaczął wysiadać
z samochodu ale usadziłam go powrotem w miejscu.
- Ja się nią
zajmę. Jedźcie! – zatrzasnęłam drzwi i poczekałam chwilę aż samochód odjedzie z
podjazdu.
J
- Gdzie
mama? – usłyszała cichy głosik.
- W
szpitalu. – powiedziałam odwracając się.
Stała tam młoda (Dominika – od Autorki) w
piżamce i patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Spokojnie,
nic się jej nie stało. – westchnęłam – Musiała tam pojechać żeby twój
braciszek, albo siostrzyczka się urodził. – wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam
do salonu – Połóż się na kanapie i przykryj kocem, zaraz przyniosę przekąski i
pooglądamy filmy. – uśmiechnęłam się co mała odwzajemniła i ochoczo wskoczyła
pod koc.
Jakie to dziecko słodkie kiedy jest chore.
J
Jest już bardzo późno, mała zasnęła a ja
dalej oglądam bajkę „Smerfy” i czekam na telefon od ukochanego. Ostatnim razem
dzwonił żebym się wygadać i musiałam go pocieszać gdy dowiedział się że przy
porodzie doszło do jakiś komplikacji. Martwię się.
Położyłam głowę na oparciu kanapy i
przymknęłam oczy. W tej samej chwili telefon zawibrował w mojej ręce.
Natychmiast odebrałam.
- Halo? –
mruknęłam zaspana.
- Mam drugą
siostrę! – krzyknął uradowany Edmund – Jest taka słodka, żebyś ją widziała…
zaraz wyślę ci zdjęcie! – po chwili widziałam zdjęcie maluszka zawiniętego w
różowy kocyk.
- Jest
prześliczna. – powiedziałam dalej zachwycając się zdjęciem – A jak się czuje
twoja mama?
- Już
wszystko dobrze, teraz nawet wykłóca się z lekarzami o to ile może czasu spędzać
z dzieckiem. – zaśmiał się – A Domi? Nie sprawiała problemów? Powiedziałaś jej?
- Dominika
właśnie śpi koło mnie, była grzeczna jak aniołek i tak, powiedziałam jej że
pojechaliście do szpitala. –odpowiedziałam. Jeszcze chwilę rozmawialiśmy o
neutralnych rzeczach.
- Wiesz co? –
powiedział nagle Edmund.
- Co? –
odpowiedziałam lekko ziewając.
- Też kiedyś
będziemy mieć taką córkę. Wtedy będę strasznie dumnym i szczęśliwym ojcem. –
zaśmiałam się.
- Nie trochę
za wcześnie? – zapytałam na co prychnął.
- Zobaczysz,
kiedyś ci się oświadczę, później weźmiemy ślub bez przepychu, taki jak
chciałaś, i będziemy mieć gromadkę dzieci. – roześmiałam się.
J
Minęły już trzy lata od narodzin małej
Agnes, siostry Edmunda. Wszyscy są nią zafascynowani, ale nie zapominamy o Domi. Szczerze
pokochałam ich wszystkich jak własną rodzinę. W sumie są nią do roku.
Miałam na sobie biały, koronkowy crop-top,
krótkie spodenki i białe sandały. Na nadgarstku zapięłam bransoletkę którą
dostałam już kiedyś od Gwendylon.
Zeszłam na dół akurat w momęcie kiedy Edi
wchodził do salonu z wielkim pakunkiem. Miał na sobie białą koszulę, dżinsy i
zwykłe, czarne buty.
- Gdzie
solenizantka? – zapytał.
- Edmund… -
westchnęła jego matka – Przecież wiesz że jest w ogrodzie z Gideonem.
- Wiem,
wiem. – zachichotał – Chciałem tylko tak zawołać.
- Och! –
teraz mnie zauważyła – Ja pójdę do kuchni. – mrugnęła do niego i wyszła. Czy ja
o czymś nie wiem?
- Cześć
wilczku. – znów ten zniewalający chichot.
- Cześć podróżniku.
– dałam mu całusa.
- Idziemy na
dwór?
…i nie czekając na moją odpowiedź pociągnął mnie
do drzwi.
J
-
Przygotowałem całą przemowę ale… tak jakby… zapomniałem… - westchnął
zrezygnowany. Uklęknął przede mną na jedno kolano.
Byliśmy na tej samej polanie na której
dowiedziałam się ze jestem wilkołakiem. Dużo się nie zmieniła przez ostatnie
trzy lata. Dalej ten sam szum strumyka…
- Zapytam w najprostszy
sposób. – wyjął z kieszeni czarne pudełeczko – Zostaniesz moją zoną? – mówiąc otworzył
pudełko.
Zaniemówiłam… W środku był piękny, stary pierścionek.
Był ze srebra z malutkimi kamyczkami.
- Ten
pierścionek dostałem od babci gdy dowiedziała się że chce żebyś została moją
żoną. – wytłumaczył – Więc? Zgodzisz się? – spytał niepewnie.
- Oczywiście…
- wyszeptałam wyciągając rękę w jego stronę. Nałożył na nią pierścionek i lekko
pocałował jej zewnętrzną stronę.
- Mam
nadzieje że nic nie spieprzyłem. – wymamrotał wstając. Przyciągnął mnie do
siebie i żarliwie pocałował - Kocham cię. – szepnął.
- Ja ciebie
bardziej. – poklepałam go po policzku – Berek! – krzyknęłam zrywając się do
biegu.
Wiem, jestem dziecinna. Ale kto mi zabroni?
Edmund
Jestem taki szczęśliwy! Właśnie obchodzimy
miesięcznice naszego ślubu, mojego i Alex. Gdy dzisiaj rano się obudziłem Alexy
już nie było w łóżku więc miałem czas przygotować wszystko.
Myślę że romantyczna kąpiel, butelka
szampana i my, będzie ok. Kończyłem wszystko przygotowywać kiedy usłyszałem
trzask drzwi. Trochę za wcześnie ale spokojnie, poradzę sobie.
Wyszedłem do kuchni (tak, mamy własny dom,
prezent od rodziców na ślub) i zastałem tam Alex. Stała koło lady na której
leżała jej torebka. Jej twarz rozświetlał piękny, szeroki uśmiech ale po
policzkach spływały łzy.
- Co się
stało? – natychmiast doskoczyłem do niej i przytuliłem do siebie.
- Ja… My… -
pokręciła bezradnie głową – Będziemy mieli dziecko.
- WOW. – to jedyne
co mogłem powiedzieć – To wspaniale. – dodałem po chwili.
- To dobrze
że się cieszysz, na początku nie byłam pewna. – mruknęła wtulając się w moje
ramiona.
- I dlatego
płakałaś? – zapytałem.
- Nie, to
były łzy szczęścia.
- Czekaj… Od
kiedy ty…? – odsunąłem ją delikatnie, nie chciałem nic zrobić dziecku. Teraz
wydawała się taka krucha, jakby jeden zbyt gwałtowny ruch mógł coś zrobić jej,
albo dziecku.
- Pierwszy
miesiąc. – uśmiechnęła się szerzej – Noc poślubna.
- Czyli
wtedy kiedy pierwszy raz…? – pokiwała głową.
Tak, dobrze zrozumieliście. Alex oddała mi
się dopiero w noc poślubną, do ołtarza naprawdę szła czysta. Nie to że nie
chciałem wcześniej ale ona nie była gotowa więc nie naciskałem.
- Kocham cię.
– mruknąłem wtulając twarz w jej włosy.
- Ja ciebie
bardziej. – odetchnęła w mój kark. Nagle spanikowałem.
- Wilczku,
musisz usiąść. – poprowadziłem ją do krzesła i, prawie siłą, na nim usadziłem –
Musisz teraz dużo leżeć, nie możesz się przemęczać. Ani mi się waż cokolwiek
sprzątać, gotować albo… - przerwał mi jej chichot, mógłbym się teraz rozpłynąć
ze szczęścia.
Zaczynam nowe życie. Z rodziną. Z ukochaną.
Z dzieckiem.
O Boże! Będę teraz musiał o nią się jeszcze
bardziej troszczyć!
===========================
No i jak? Chcecie mnie zabić?
No więc blog od teraz oficjalnie zakończony a ja zaczynam pisać na drugim!
Nienawidzę pożegnań więc się nie żegnam, mam nadzieje że jeszcze się spotkamy na innych blogach.
Tu mogę podać link do nowego bloga (na razie jest tam tylko powitanie i wstęp, rozdział pojawi się... nie wiem kiedy). No więc link:
Nie mam nic więcej do napisania...
Także dziękuje za każde wejście, komentarz i opinię!
Wika