sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 5

Jest nowy rozdział, przyznam że pisany na szybko więc jakby coś było nie tak to piszcie w komentarzach!

Miłego czytania!

   Rozdział 5
Edmund

   Wuj Falk przyniósł mi jakiś kamień i powiedział żebym trzymając go pomyślał o jakimś dniu w przeszłości. Wybrałem drugi lutego w roku 1922. Po chwili tonąłem w fioletowy świetle.

J

   Po jakimś czasie pomyślałem o teraźniejszości (Wiecie o co mi chodzi? – od autorki) i przeniosłem się z powrotem koło wuja.
- Wszystko dobrze? Przeniosłeś się w przeszłość? – zasypał mnie pytaniami tata.
- Tak, nic mi nie jest. – powiedziałem odsuwając się od niego.
- Teraz musisz przenieść się do przeszłości co najmniej na godzinę. – spojrzałem zdziwiony na Falka – Żeby nie zdarzały się niekontrolowane przeskoki w czasie.
- No dobrze. – westchnąłem – Mogę już się…
- Jeszcze zbada cie doktor. – powiedział stanowczo ojciec.

J

   Ręka okazała się złamana i doktor Jack musiał założyć mi gips, oparzenia były bardzo lekkie więc tylko mi je przemył odpowiednim środkiem. Później przeniosłem się w czasie tak jak kazał wuj i po godzinie wróciłem. Gdy zapytali co robiłem, odpowiedziałem że głównie słuchałem muzyki (co było prawdą).
   Odwieźli mnie do domu pod warunkiem że jak tylko poczuje mdłości mam zgłosić to komuś dorosłemu. Dali mi nawet listę strażników którzy są codziennie w naszej szkole!
- Edi! – usłyszałem pisk mojej siostry z ganku.
   Rzuciła mi się na szyje i mocno uściskała, skąd u niej tyle siły? Odstawiłem ją na ziemie i złapałem za rękę. Gdy wchodziłem do domu usłyszałem ciszę, nie była przyjazna. Była jak cisza przed burzą.
- Gdzie Gwen? – zapytał tata Dominiki.
- W sypialni, źle się czuje. – powiedziała zmartwiona, Gideon też zrobił zatroskaną minę.
- Zrobię wam obiad i pójdę do niej. – obiecał – Co chcecie? – otworzył jedną z szafek kuchennych przeglądając jej zawartość.
- Płatki! – wykrzyknęła Domi.
- Na obiad? – zaśmiał się.
- Ja zrobię kanapki, idź do mamy. – zaproponowałem, kiwnął głową i wszedł na schody.
- Tylko żeby Domi nie dotykała kuchenki! – usłyszałem jeszcze jego krzyk.
- Tak jest, kapitanie! – zasalutowałem pomimo tego że wiedziałem że nie zobaczy tego, nagrodził mnie śmiech siostry.
   Wyjąłem chleb z chlebaka, pomidory, ogórki, ser, szynkę i masło. Gdy zacząłem smarować kanapki masłem usłyszałem pisk młodej.
- Co? – zapytałem zdezorientowany.
- Bez masła. – skrzywiła się.
- Ach! – przewróciłem oczami i wróciłem do przyrządzania obiadu.
   Zrobiłem strasznie dużo kanapek, nawet nie zauważyłem kiedy. Przez cały czas myślałem o podróżach, to takie dziwne.
   Nagle usłyszałem z góry odgłos tłuczonego szkła i krzyk mamy. Co tam się stało?
- Jak można być tak nieodpowiedzialnym?! – zagrzmiał mój ojciec zbiegając ze schodów.
- Gideonie… - mama pojawiła się na górze schodów – Uspokój się. Stało się, nic na to nie poradzę. Nie rób awantury.
- Mogłaś wcześniej o tym pomyśleć! – już otwierał drzwi.
- Gdzie idziesz?! – pisnęła czarnowłosa.
- Jak wszystko przemyśle to wrócę! – zatrzasnął drzwi z hukiem.
   Mama chciała za nim pobiec ale źle stanęła na najwyższym schodku i runęła w dół.
- Mama!! – krzyknęła Domi.
   Podbiegliśmy do nieprzytomnej czarnowłosej. Oddychała ale była nieprzytomna i miała kostkę wykręconą pod dziwnym kątem.
- Zostań tu, pobiegnę po tatę. – poleciłem siostrze, przytaknęła i złapała Gwendylon za rękę.
   Wybiegłem z domu na deszcz, ojciec siedział w altance z papierosem w ustach. To on pali? Zdziwiłem się. Podbiegłem do niego jak ja szybciej, nawet na mnie nie spojrzał.
- Tato… Nie wiem co się stało ale… - wydyszałem, popatrzył na mnie obojętnym wzrokiem – Mama spadła ze schodów.
   Mogłem teraz odczytać z jego twarzy strach i troskę, bał się o mamę.

J

   Siedzieliśmy już godzinę pod gabinetem Jacka ale dalej nikt nic nam nie powiedział. Specjalnie dla mamy doktor zadzwonił po swojego przyjaciela żeby przyjechał i mu pomógł. To znaczy że musiało być źle.
   Siedziałem z Domi na kolanach, bluzkę miałem już całą mokrą od łez siostry ale nie przejmowałem się. Niedawno młoda zasnęła, wiedziałem że się martwi. Pomimo tego ze wiedziała że nie jesteśmy jej prawdziwą rodziną to traktowała nas jak rodzinę (Wiem, trochę zagmatwane ale wiecie o co biega, prawda? – od autora). Nagle drzwi otworzyły się i wyszedł z nich dr Jack i jego kolega.
- Na razie jest w śpiączce ale udało nam się uratować i Gwendylon i dziecko. – zwrócił się do taty który wstał gdy tylko drzwi się otworzyły.
- Chwała Bogu. – westchnął, Jack położył mu rękę na ramieniu i coś do niego mówił ale już nie słuchałem.
   Dziecko?

-------------------------------------
Mam nadzieje że sprawa z tym kamieniem jest jasna a jeśli ktoś chce wiedzieć skąd miał go Falk to przeczytajcie Epilog z poprzedniej księgi.
Co ja tu mam napisać?
Mam nadziej ze się podoba.
Nie wiem kiedy będzie następny.
I musicie mi wybaczyć tą długość ale jak mają być mniej-więcej w takiej częstotliwości dodawane to dłuższe być nie mogą.☺
Mam nadzieje że będzie więcej komentarzy!
Wika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz